sobota, 17 grudnia 2011

"Coś" Prequel idealny?

Jeżeli po obejrzeniu "Coś" z 1982 roku trapiło cię, co stało się z ekipą norweskich naukowców oraz dlaczego dwóch Norwegów ścigało helikopterem wilka, lub też nie widziałeś filmu z 1982 roku i powyższy wstęp nic ci nie mówi, a jesteś fanem lub fanką horrorów, to musisz zobaczyć ten prequel.

Akcja filmu rozpoczyna się w 1982 roku na Antarktydzie, gdzie grupa naukowców znajduje pod pokrywą lodu gigantyczny statek kosmiczny oraz istotę zamarzniętą w lodowej tafli. Odpowiedzialny za ekipę naukowiec dr Sander Halvorson (Ulrich Thomsen) chce zrobić wszystko, żeby sława i pieniądze z odkrycia znaleziska przypadły tylko jemu. Prosi o pomoc młodą i śliczną panią paleontolog Kate Lloyd (Mary Elizabeth Winstead) aby zbadała odkrycie. Gdy kobieta dociera do stacji arktycznej i przeprowadza wstępne badanie na teoretycznie martwej istocie, nie wie, że wkrótce ją i resztę załogi czeka koszmarna walka o przetrwanie. "Coś" ożywa i zaczyna siać śmierć wśród ekipy (prawie) bezbronnych naukowców. Kate jednoczy siły z pilotem helikoptera (Joel Edgerton)  by powstrzymać istotę. Wkrótce jednak okazuje się że "Coś" może przybierać ludzką formę ofiary, którą zabiło. Wśród naukowców rozprzestrzenia się strach i panika. Nie wiedzą, komu zaufać, kto jest jeszcze sobą, a kto już kosmicznym wrogiem. Paranoja zatacza coraz większe kręgi, a jedyny sposób na przetrwanie to wykrycie i wyeliminowanie wroga.

Twórcom tego filmu należą się duże brawa. Po pierwsze, nie zgodzili się zrobić z tego (bardzo modnego ostatnimi czasy przy okazji innych projektów) niepotrzebnego remake'u. Reżyser Matthijs van Heijningen Jr. zrozumiał, że film z Kurtem Russellem w reżyserii Johna Carpentera jest świetne i nie należy go odświeżać. Po drugie, za dobranie obsady - Mary Elizabeth Winstead bardzo dobrze radzi sobie na pierwszym planie; przypomina niekiedy Ripley z pierwszego "Obcego". Po trzecie za utrzymanie klimatu grozy oryginału - co i rusz doskwiera nam strach, niepokój i zagwozdka "kto jest kim?". Po czwarte, za efekty specjalne, które wyglądają świetne i przy okazji ograniczają efekty CGI do niezbędnego minimum. Po piąte, twórcy udowadniają, że można jeszcze nakręcić udany horror, w którym nie ma ani przerażających dzieci ze studni, seryjnych supernieśmiertelnych morderców w maskach i zombiaków. Przez te 103 minuty ja bawiłem się świetnie i uważam, że warto zapoznać się z ową produkcją.

5 komentarzy:

  1. Anonimowy00:53

    Jak dla mnie kręcenie kolejnego Cosia, to był strzał w stopę. Po pierwsze, prequel oznacza, że historię znam (i wiem co się wydarzy z tymi norwegami) i nie przewiduję, by mnie coś w filmie zaskoczyło. Po drugie, Coś był jednym z dwóch filmów, które naprawdę wywołały u mnie obrzydzenie (co oczywiście idzie na plus :) ), głównie przez genialne projekcje kolejnych stadium kosmity, a wszelkie CGI po prostu nie mają tego jadu, iskry.

    Filmu jeszcze nie widziałem (i nie planuję), więc raczej tylko obejrzę na DVD :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Też byłem sceptycznie nastawiony, ale sceptycyzm mija gdy Coś się uwalnia i zaczyna się akcja. Potem jest już tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiek08:09

    A niech mnie ! Animku, czekałam na to (nie, nie na film tylko kontynuację bloga ) !!! Świetna robota ! A co do filmu, zacieram ręce ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam film Carpentera z 1982 roku i pewnie dlatego jestem sceptycznie nastawiony do prequela. Nie lubię jak się ponownie bierze na warsztat dzieła kultowe, a takim bez wątpienia jest "Coś". Jednak ta recenzja jest bardzo zachęcająca i zapewne niedługo sięgnę po to coś, by się przekonać czy mówisz prawdę. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy09:55

    Kolejna amerykańska szmira którym mówimy STOP. Flm dobry dla młodzieży przed 20-ką. Kopia robiona na siłę, gdyż Amerykanom brakuje pomysłów. Wiecej tu głupoty niż emocji. Odradzam osobom co lubią dobre horrory (juz takich nie ma) i podobał się orygnał.

    OdpowiedzUsuń